Louis
Leżeliśmy na łóżku, ręce ciągle trzymałem na jej brzuchu. Byłem tak cholernie szczęśliwy. Uśmiech nie schodził mi z twarzy. Chciałem zacząć skakać z radości, zrobić tyle rzeczy.
- Lou a my damy sobie radę?- zapytała Amy opierając się na łokciach.
- Oczywiście, że damy. Będziemy szczęśliwą rodziną i nasze maleństwo będzie cię kochać i my będziemy kochać naszego dzidziusia.
- Tak.- powiedziała mało przekonana.
- Kochanie czym się martwisz? Damy radę.- stwierdziłem.
Posadziłem ją sobie na kolanach, patrzyliśmy sobie w oczy. Widziałem strach w jej oczach. Nie chodziło tylko o to czy damy sobie radę
- Powiedz mi.- poprosiłem.
- Ale co?- zapytała spuszczając wzrok.
- Czego się tak na prawdę boisz?
- Przed przeszczepem mój lekarz powiedział, że to duże zagrożenie.
- A co powiedział dzisiaj lekarz?
- Nie wiem, za bardzo byłam oszołomiona.
- Pójdziemy jutro i się wszystkiego dowiemy.- nie mogłem pokazać, że też się boję.- Będzie dobrze.
Przytuliłem ją mocno do siebie. Będzie dobrze, powtórzyłem w myślach. Musi być dobrze.
- Głodna jestem.- powiedziała przerywając ciszę.
- Wiesz w domu jest pizza.
- I ty dopiero mi to mówisz.- oburzyła się i wstała z moich kolan.
- No wyleciało mi z głowy.
- To wstawaj. Ja na prawdę jestem głodna. Teraz jest nas dwójka.- powiedziała uśmiechając się szeroko.
- No już. Przecież wstaję.- wstałem i wziąłem moją Amy na ręce.- Na pewno was jest dwójka? Nadal jesteś tak samo lekka.
- Louis.- jęknęła.
- Wiem przecież jak się nazywam.- pokazałem jej język.
- Nie odzywam się do ciebie. Postaw mnie na ziemi.
Zrobiłem jak kazała. Szła przede mną, a ja mogłem podziwiać jej zgrabne ciało. Nie zwracała na mnie uwagi. Usiadła za kółko mojego auta i ruszyła. Stałem na chodniku z otwartą buzią. Stałem tak, dopóki ze śmiechem, Amy z powrotem nie zaparkowała.
- Twoja mina jest rozbrajająca. Wsiadasz czy nie?- zapytała.
- Ja prowadzę.
- Zwariowałeś. Ja prowadzę.
- Nie kochanie ja prowadzę.- nawet otworzyłem jej drzwi.
- Dobra prowadź sobie.
Wysiadła z auta ustępując mi miejsca. Nawet się nie odwróciła tylko zaczęła iść. Jezu kobiety. Wysiadłem z samochodu i poszedłem za nią.
- Amy nie gniewaj się, po prostu nie lubię siedzieć jako pasażer.
- Dla mnie mogłeś zrobić wyjątek.- no nie ona płacze.
- Kochanie, przepraszam.
- Mam gdzieś twoje przepraszam.- warknęła.- Mógłbyś w końcu iść po ten samochód, przecież nie będę szła piechotą na drugi koniec miasta.
Ręką przeczesałem włosy i poszedłem po ten samochód. Już bez większych kryzysów dojechaliśmy do domu. Amy pobiegła od razu do kuchni.
- Gdzie ta pizza?- zapytała.
- Powinna być w lodówce.- odpowiedziałem.
- Nie ma jej.- stwierdziła, w tym samym momencie do kuchni wszedł Niall.
- Niezła pizza ci wyszła.
O nie, no przecież ona go zaraz zamorduje. Zrobiła smutną minę i poszła na górę.
- Co jest?- zapytał zdezorientowany Niall.
- Mnie się pytasz. Zrozumieć kobietę to jest wyczyn, ale ciężarnej kobiety się nie da zrozumieć.
Usiadłem przy wysepce. Niall stał i nad czymś się zastanawiał. Z szafki w kuchni wyją żelki i poszedł na górę.
Amelia
Siedziałam na łóżku, głupie humorki. Raz chciało mi się płakać, a raz mogłabym kogoś zamordować. Do pokoju ktoś zapukał.
- Amy przepraszam za pizze.- powiedział Niall, który wszedł do pokoju.- Mam żelki.
- Podzielisz się ze mną?- zapytałam.
- Jak mi odpowiesz na jedno pytanie.
- Wal.
- Jesteś w ciąży?
- Tak. Louis ci powiedział?
Blondynek usiadł obok mnie i podał mi paczkę żelek.
- Nie. Powiedział że kobiety ciężko zrozumieć, a ciężarne to już w ogóle. Fajnie, że będziecie mieli dziecko. Lou trochę się martwi.
- Już do niego schodzę.
Zeszłam na dół, Louis siedział w kuchni. Podeszłam do niego i usiadłam na jego kolanach.
- Ta pizza wyprowadziła mnie z równowagi. Miałam kiepski dzień.
- Rozumiem. Masz prawo być rozdrażniona, płaczliwa.- przytulił mnie.- Kocham cię.
- Ja ciebie też.-Lou delikatnie pocałował mnie w usta. - Ej ja chce więcej.- jęknęłam kiedy odsuną się ode mnie.
- No chyba nie tutaj.
- No nie. U nas w sypialnie.
- To chodź.- oczy mu się śmiały jak małemu dziecku.
- To mnie zanieś.
Louis zaczął się śmiać, ale wstał. Owinęłam nogi wokół jego pasa, a ręce zarzuciłam na jego szyję. Dość szybko pokonał wszystkie schody. Położył mnie na łóżku, a sam zamknął drzwi na klucz. Zdjął z siebie swoją pasiastą koszulkę i zaczął mnie całować. Byłam już w samej bieliźnie kiedy odsunął się ode mnie.
- Ale nie zrobię wam krzywdy?- zapytał.
- Nie, nie zrobisz Lou.
Szeroko się uśmiechnął i znowu zaczął mnie całować. Męczył się z zapięciem od mojego stanika.
- No nie mów, że nie umiesz tego robić.- zaśmiałam się.
- Umiem.- oburzył się- Już.- powiedział z triumfem w głosie pokazując mi moją bieliznę.
Zaczęłam się śmiać, ale zamknął mi usta pocałunkiem. Było nam wspaniale.
Leżeliśmy na łóżku, ręce ciągle trzymałem na jej brzuchu. Byłem tak cholernie szczęśliwy. Uśmiech nie schodził mi z twarzy. Chciałem zacząć skakać z radości, zrobić tyle rzeczy.
- Lou a my damy sobie radę?- zapytała Amy opierając się na łokciach.
- Oczywiście, że damy. Będziemy szczęśliwą rodziną i nasze maleństwo będzie cię kochać i my będziemy kochać naszego dzidziusia.
- Tak.- powiedziała mało przekonana.
- Kochanie czym się martwisz? Damy radę.- stwierdziłem.
Posadziłem ją sobie na kolanach, patrzyliśmy sobie w oczy. Widziałem strach w jej oczach. Nie chodziło tylko o to czy damy sobie radę
- Powiedz mi.- poprosiłem.
- Ale co?- zapytała spuszczając wzrok.
- Czego się tak na prawdę boisz?
- Przed przeszczepem mój lekarz powiedział, że to duże zagrożenie.
- A co powiedział dzisiaj lekarz?
- Nie wiem, za bardzo byłam oszołomiona.
- Pójdziemy jutro i się wszystkiego dowiemy.- nie mogłem pokazać, że też się boję.- Będzie dobrze.
Przytuliłem ją mocno do siebie. Będzie dobrze, powtórzyłem w myślach. Musi być dobrze.
- Głodna jestem.- powiedziała przerywając ciszę.
- Wiesz w domu jest pizza.
- I ty dopiero mi to mówisz.- oburzyła się i wstała z moich kolan.
- No wyleciało mi z głowy.
- To wstawaj. Ja na prawdę jestem głodna. Teraz jest nas dwójka.- powiedziała uśmiechając się szeroko.
- No już. Przecież wstaję.- wstałem i wziąłem moją Amy na ręce.- Na pewno was jest dwójka? Nadal jesteś tak samo lekka.
- Louis.- jęknęła.
- Wiem przecież jak się nazywam.- pokazałem jej język.
- Nie odzywam się do ciebie. Postaw mnie na ziemi.
Zrobiłem jak kazała. Szła przede mną, a ja mogłem podziwiać jej zgrabne ciało. Nie zwracała na mnie uwagi. Usiadła za kółko mojego auta i ruszyła. Stałem na chodniku z otwartą buzią. Stałem tak, dopóki ze śmiechem, Amy z powrotem nie zaparkowała.
- Twoja mina jest rozbrajająca. Wsiadasz czy nie?- zapytała.
- Ja prowadzę.
- Zwariowałeś. Ja prowadzę.
- Nie kochanie ja prowadzę.- nawet otworzyłem jej drzwi.
- Dobra prowadź sobie.
Wysiadła z auta ustępując mi miejsca. Nawet się nie odwróciła tylko zaczęła iść. Jezu kobiety. Wysiadłem z samochodu i poszedłem za nią.
- Amy nie gniewaj się, po prostu nie lubię siedzieć jako pasażer.
- Dla mnie mogłeś zrobić wyjątek.- no nie ona płacze.
- Kochanie, przepraszam.
- Mam gdzieś twoje przepraszam.- warknęła.- Mógłbyś w końcu iść po ten samochód, przecież nie będę szła piechotą na drugi koniec miasta.
Ręką przeczesałem włosy i poszedłem po ten samochód. Już bez większych kryzysów dojechaliśmy do domu. Amy pobiegła od razu do kuchni.
- Gdzie ta pizza?- zapytała.
- Powinna być w lodówce.- odpowiedziałem.
- Nie ma jej.- stwierdziła, w tym samym momencie do kuchni wszedł Niall.
- Niezła pizza ci wyszła.
O nie, no przecież ona go zaraz zamorduje. Zrobiła smutną minę i poszła na górę.
- Co jest?- zapytał zdezorientowany Niall.
- Mnie się pytasz. Zrozumieć kobietę to jest wyczyn, ale ciężarnej kobiety się nie da zrozumieć.
Usiadłem przy wysepce. Niall stał i nad czymś się zastanawiał. Z szafki w kuchni wyją żelki i poszedł na górę.
Amelia
Siedziałam na łóżku, głupie humorki. Raz chciało mi się płakać, a raz mogłabym kogoś zamordować. Do pokoju ktoś zapukał.
- Amy przepraszam za pizze.- powiedział Niall, który wszedł do pokoju.- Mam żelki.
- Podzielisz się ze mną?- zapytałam.
- Jak mi odpowiesz na jedno pytanie.
- Wal.
- Jesteś w ciąży?
- Tak. Louis ci powiedział?
Blondynek usiadł obok mnie i podał mi paczkę żelek.
- Nie. Powiedział że kobiety ciężko zrozumieć, a ciężarne to już w ogóle. Fajnie, że będziecie mieli dziecko. Lou trochę się martwi.
- Już do niego schodzę.
Zeszłam na dół, Louis siedział w kuchni. Podeszłam do niego i usiadłam na jego kolanach.
- Ta pizza wyprowadziła mnie z równowagi. Miałam kiepski dzień.
- Rozumiem. Masz prawo być rozdrażniona, płaczliwa.- przytulił mnie.- Kocham cię.
- Ja ciebie też.-Lou delikatnie pocałował mnie w usta. - Ej ja chce więcej.- jęknęłam kiedy odsuną się ode mnie.
- No chyba nie tutaj.
- No nie. U nas w sypialnie.
- To chodź.- oczy mu się śmiały jak małemu dziecku.
- To mnie zanieś.
Louis zaczął się śmiać, ale wstał. Owinęłam nogi wokół jego pasa, a ręce zarzuciłam na jego szyję. Dość szybko pokonał wszystkie schody. Położył mnie na łóżku, a sam zamknął drzwi na klucz. Zdjął z siebie swoją pasiastą koszulkę i zaczął mnie całować. Byłam już w samej bieliźnie kiedy odsunął się ode mnie.
- Ale nie zrobię wam krzywdy?- zapytał.
- Nie, nie zrobisz Lou.
Szeroko się uśmiechnął i znowu zaczął mnie całować. Męczył się z zapięciem od mojego stanika.
- No nie mów, że nie umiesz tego robić.- zaśmiałam się.
- Umiem.- oburzył się- Już.- powiedział z triumfem w głosie pokazując mi moją bieliznę.
Zaczęłam się śmiać, ale zamknął mi usta pocałunkiem. Było nam wspaniale.
Dzisiaj to tyle. Mam nadzieję, że się wam podobał. Następny dodam w środę. Mile widziane komenatarze i do następnego.
AAAAAAAAa ale super. Kurde ja już na miejscu Lou bym zwariowała. Tak chcę, nie tak chcę, tu, nie tu eh...współczuję stary. Rozdział słodki, zabawny i świetny ;)
OdpowiedzUsuńGhgsfjfofjfdhdaskljdfh *_____* Cudny rozdział. Te huśtawki nastroju, me gusta, uśmiać się przynajmniej można.!:D <3 Rozdział pomysłowy, oraz humorowy :) Z niecierpliwością czekam na next + pozdrawiam ++ weny ! <333 ;*
OdpowiedzUsuńrodział supeer :D czekam na next :] - patrysia
OdpowiedzUsuńRozdział świetny ;)Mam nadzieję że wszystko się ułoży... Czekam na next!
OdpowiedzUsuńAawwww! No nie wytrzymam, dzisiaj na każdym blogu gdzie nie wejdę sceny łóżkowe i ero ero a mojego faceta nie ma w domu! Jeszcze dwa tygodnie w celibacie... (płacze) haha.
OdpowiedzUsuńRozdział zajebisty biedny Louis będzie teraz musiał znosić zachcianki hihi :D
mrrr... słodko i cudownie :)
OdpowiedzUsuńOczywiście, że się podoba.
OdpowiedzUsuńRozdział genialny :)